Jak to z nią jest ... Niby mówi się, że to sprawa osobista, ale jak mówię w towarzystwie, że jestem niewierząca, to, delikatnie mówiąc, wzbudzam zainteresowanie. Opisałam to bardzo .. eufemistycznie. Mówię zwłaszcza o towarzystwie w postaci rodziny mojego chłopaka. Wszyscy wierzący, co niedziela do kościółka, na tacę, na wyborach wiadomo na kogo ... Mój chłopak robi podobnie. No, może nie licząc wyborów. W dzieciństwie był ministrantem, potem rodzice namawiali go na seminarium ........ Ale nie poszedł do niego. W każdym razie... Mój problem polega na tym, że mój chłopak chodzi do kościoła, a ja NIE i nie mam zamiaru zacząć... Mnie to w ogóle nie przeszkadza , ponieważ szanuję jego wiarę i wartości , które wyznaje. Jemu CHYBA też nie. Najgorzej jest z jego rodziną. Jak mam ich przekonać, że to, że nie jestem katoliczką, jak oni, to nie znaczy, że jestem złym człowiekiem i , że nie moge być dobrą kobietą dla ich syna/wnuka ??